MAŁŻEŃSKA DOMBRA /3/

Po kilku latach małżeństwa, udało się nam, bez dzieci uczestniczyć w rekolekcjach dla małżeństw. Ile ja się wtedy nagadałam z moim mężem! Jakby to nie był mój chłop! Taki odmieniony, wyluzowany, czuły. Chyba nazbierało się tematów z kilkunastu lat…

Spojrzałam na niego znów jak na przyjaciela, powiernika; kogoś, z kim przecież jest mi po prostu dobrze, jeśli nie najlepiej!

Wszystko to zatarło się przez obowiązki, brak czasu, nerwy… A tam - jak nam było dobrze! Bez pośpiechu. Każdy temat można było przegadać, zapisać ustalenia wzajemnej pracy nad naszym związkiem - bo przecież chcemy, żeby było lepiej…

Ważna sprawa, którą wyniosłam dla siebie - a było to jakby dla mnie odkryciem - to to, że mężczyznę trzeba wspierać!
Że trzeba być fanką nr 1 swojego męża! I wzięłam to sobie mocno do serca. Raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej.
Ale pracuję nad tym, żeby mój mąż miał we mnie wsparcie. Żeby stała u jego boku kobieta, która go wspiera w jego pomysłach, marzeniach i trudach. I jest przy nim, kiedy czarne chmury nagle się pojawiają.

Kiedyś przeczytałam takie zdanie: „Za sukcesem mężczyzny, zawsze stoi mądra kobieta”. Myślę, że jest w tym dużo prawdy.

No i ważna kwestia, aby nie krytykować swojego męża. To też moje postanowienie z czasu tamtych rekolekcji. Może powinnam to wiedzieć od razu, na początku małżeństwa, może uniknęlibyśmy wielu nieporozumień… Ale nikt mi o tym nie powiedział, a sama nie czułam, że tak powinno być. Niestety, było dla mnie normalne, że można się poskarżyć na męża: mamie, współczującej koleżance… Przecież w końcu mówię prawdę!

Tylko, co to za prawda? Nie wniosło to nic dobrego do naszego małżeństwa. A dobre rady jedynie podsycały niezdrowe emocje.

To co jest między nami, należy wyjaśnić między nami. Postawić jedynie pomiędzy - Jezusa, Najlepszego Mediatora.

A więc: nie krytykować, szczególnie przy innych. Nie mówić źle o swoim mężu. I nie mówię o jakimś udawaniu, czy zakopywaniu problemów, ale o tym, żeby wyzbyć się krytykanctwa i narzekania, w czym my, kobiety, często jesteśmy mistrzyniami.

Oczywiście, nie ma możliwości, byśmy co chwilę mogli wyjeżdżać bez dzieci, by odnaleźć miłość z pierwszych wspólnych dni… Ale byśmy walczyli choć o krótki, ale wspólny czas, czas rozmów, czas odpoczynku, czas spotkań małżeńskich,
czas bliskości i czas spojrzeń w oczy. To buduje relacje, buduje miłość, szacunek do siebie, do wzajemnych pragnień.

Obyśmy nie popadali w rutynę, nie odkładali na potem…

Byśmy kochały naszych supermenów!

I pamiętajmy: nasi synowie, to kolejne pokolenie Polaków, dżentelmenów, którzy w przyszłości będą mężami i głowami rodzin. I my mamy w tym temacie dużą rolę do spełnienia. Pamiętajmy, zmiana zaczyna się od nas!

Weronika

do góry