Po kilku latach małżeństwa, udało się nam, bez dzieci uczestniczyć w
rekolekcjach dla małżeństw. Ile ja się wtedy nagadałam z moim mężem!
Jakby to nie był mój chłop! Taki odmieniony, wyluzowany, czuły.
Chyba nazbierało się tematów z kilkunastu lat…
Spojrzałam na niego znów jak na przyjaciela, powiernika; kogoś, z
kim przecież jest mi po prostu dobrze, jeśli nie najlepiej!
Wszystko to zatarło się przez obowiązki, brak czasu, nerwy… A tam -
jak nam było dobrze! Bez pośpiechu. Każdy temat można było
przegadać, zapisać ustalenia wzajemnej pracy nad naszym związkiem -
bo przecież chcemy, żeby było lepiej…
Ważna sprawa, którą wyniosłam dla siebie - a było to jakby dla mnie
odkryciem - to to, że mężczyznę trzeba wspierać!
Że trzeba być fanką nr 1 swojego męża! I wzięłam to sobie mocno do
serca. Raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej.
Ale pracuję nad tym, żeby mój mąż miał we mnie wsparcie. Żeby stała
u jego boku kobieta, która go wspiera w jego pomysłach, marzeniach i
trudach. I jest przy nim, kiedy czarne chmury nagle się pojawiają.
Kiedyś przeczytałam takie zdanie: „Za sukcesem mężczyzny, zawsze
stoi mądra kobieta”. Myślę, że jest w tym dużo prawdy.
No i ważna kwestia, aby nie krytykować swojego męża. To też moje
postanowienie z czasu tamtych rekolekcji. Może powinnam to wiedzieć
od razu, na początku małżeństwa, może uniknęlibyśmy wielu
nieporozumień… Ale nikt mi o tym nie powiedział, a sama nie czułam,
że tak powinno być. Niestety, było dla mnie normalne, że można się
poskarżyć na męża: mamie, współczującej koleżance… Przecież w końcu
mówię prawdę!
Tylko, co to za prawda? Nie wniosło to nic dobrego do naszego
małżeństwa. A dobre rady jedynie podsycały niezdrowe emocje.
To co jest między nami, należy wyjaśnić między nami. Postawić
jedynie pomiędzy - Jezusa, Najlepszego Mediatora.
A więc: nie krytykować, szczególnie przy innych. Nie mówić źle o
swoim mężu. I nie mówię o jakimś udawaniu, czy zakopywaniu
problemów, ale o tym, żeby wyzbyć się krytykanctwa i narzekania, w
czym my, kobiety, często jesteśmy mistrzyniami.
Oczywiście, nie ma możliwości, byśmy co chwilę mogli wyjeżdżać bez
dzieci, by odnaleźć miłość z pierwszych wspólnych dni… Ale byśmy
walczyli choć o krótki, ale wspólny czas, czas rozmów, czas
odpoczynku, czas spotkań małżeńskich,
czas bliskości i czas spojrzeń w oczy. To buduje relacje, buduje
miłość, szacunek do siebie, do wzajemnych pragnień.
Obyśmy nie popadali w rutynę, nie odkładali na potem…
Byśmy kochały naszych supermenów!
I pamiętajmy: nasi synowie, to kolejne pokolenie Polaków,
dżentelmenów, którzy w przyszłości będą mężami i głowami rodzin. I
my mamy w tym temacie dużą rolę do spełnienia. Pamiętajmy, zmiana
zaczyna się od nas!
Weronika